sobota, 31 grudnia 2011

Koniec roku, a więc statystyki ;)

26179 - tyle razy wyświetlono bloga od jego zaistnienia. 2902 - tyle razy wyświetlono bloga w ostatnim miesiącu. "Jak długo można przyjmować Komunię świętą?" - ten post zanotował największą liczbę wyświetleń - 3285 następny był: "10/9 Cudza żona" - zaledwie 994 wyświetlenia Na bloga najczęściej trafiały osoby wyszukujące frazy: "o spowiedzi", "żal doskonały" Wśród odwiedzających byli mieszkańcy: Polski - 23752 USA - 921 UK - 422 DE - 168 Zaglądali tu również mieszkańcy: Rosji, Włoch, Holandii, Ukrainy, Kanady, Irlandii. Dane obejmują całą historię istnienia bloga. Niestety na skutek mojej ignorancji skasowałem sobie dostęp do danych szczegółowych za mijający rok i dysponuję jedynie tymi globalnymi. Wszystkim odwiedzającym serdecznie dziękuję i liczę na Wasze zainteresowanie także w nowym 2012 roku. Spowiedź to życie, a w nim nigdy nie zabraknie tematów ważnych i aktualnych. Dobrego i Błogosławionego Nowego Roku!

wtorek, 20 grudnia 2011

Katol za kierownicą

Jak jedziesz ^%$#! Patrz @#$! co robisz %$&^! Gdzie ty wchodzisz *(&%^$! Te i inne zdania jakże często padają z ust wielu kierowców, najczęściej katolików. Gdy dodać do tego 120 km/h na liczniku przy wejściu w oznakowany, niebezpieczny zakręt, albo przejeżdżanie z mega prędkością przez przejście dla pieszych, albo nie zwalnianie w pobliżu oznakowanych przejść dla dzieci, wreszcie wsiadanie za kierownicę po "kropelkach", czy nawet po narkotykach, to mamy w zasadzie możliwość przekroczenia niemal wszystkich przykazań Dekalogu. Pytanie, czy robiąc rachunek sumienia pamiętamy, że posiadamy prawo jazdy oraz, że jesteśmy pieszymi użytkownikami ruchu drogowego? jak traktujemy w sumieniu te zajmujące coraz większą przestrzeń naszego życia czynności? Może warto więc przywrócić, albo wprowadzić zwyczaj modlitwy przed jazdą i po dotarciu na miejsce podróży. Bo przecież właśnie rozpoczęta podróż, może być moją ostatnią i to wcale nie z mojej winy. osobiście praktykuję następujące modlitwy: Na początku (kiedy pierwszy raz wsiadam w danym dniu do samochodu): "Pod twoją obronę", i dwa akty strzeliste: "Św. Krzysztofie - módl się za nami", Św. Józefie - patronie dobrej śmierci - módl się za nami" (to drugie wezwanie zawsze robi wrażenie na moich pasażerach ;), a na koniec używania pojazdu w danym dniu: "Chwała Ojcu". A jakie są wasze doświadczenia Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki?

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Św. Mikołaj kontra Dziadek Mróz

Wydawać by się mogło, że czasy Dziadka Mroza, to już zamierzchła przeszłość. Wymyślony przez sowietów sposób na odarcie dobroczynności i świątecznej życzliwości z wszelkich konotacji religijnych przeszedł na zasłużoną emeryturę. Ale to raczej złudna opinia. (wszak wiek emerytalny ma zostać wydłużony:) Ale nie o tym chciałem napisać. Symbol Dziadka Mroza, może już dla wielu nieczytelny, powraca. "Happy Feast", czy "Happy Xmas", a w naszej rodzimej rzeczywistości "Wesołych Świąt", brzmi jak echo minionej epoki, tym razem podsycane megapromocjami w przepastnych centrach handlowych. Przy tej okazji chciałbym zwrócić uwagę na coraz bardziej popularną metodę docierania do klientów za pomocą tzw. Multi Level Marketing (MLM), czyli formy sprzedaży bezpośredniej. Każdy, kto odrobinę liznął zasad marketingu wie, że bezpośrednie zachwalenie produktu przez producenta i bezpośredni kontakt autora produktu z nabywcą, jest najskuteczniejszą formą sprzedaży, która umacnia w znacznym stopniu zasadę "czterech P" McCarthy'ego. Wyjątkowo dobrze w naszych realiach mają się firmy takie jak: Amway, Oriflame, Avon, FM i wiele innych, które te właśnie metodę wielopoziomowego marketingu stosują. Pomysł jest prosty. Nabywca, staje się jednocześnie sprzedawcą. A przez to bardziej utożsamia się z produktem, oferowanym przez daną firmę. W zamian za dobre wyniki, otrzymuje nagrody, które może spożytkować... Ale najczęściej jedynie na produkty oferowane przez firmę, której jest... no właśnie...kim? Okazuje się, że taka "praca", bo z czasem rozprowadzanie tychże produktów staje się pracą, jest wyjątkowo angażująca. Osiągnięcie dobrych wyników, powoduje przejście na wyższy poziom, stajemy się odpowiedzialni za grupę, a potem wyżej i wyżej. Już nie tylko nabywamy dla siebie, ale też "szkolimy" innych, którzy nabywają, a potem szkolimy szkolących itd. Wszystko przy użyciu metod kreatywnego zarządzania czasem i sobą (NLP). Im bardziej jesteś zaangażowany, tym lepsze wyniki masz. Co oczywiście odbija się na twoim portfelu. No to czemu się ksiądz czepia? Dlatego, że spotkałem się z przypadkami, uzależnienia od tego rodzaju pracy. Tak wielkiego, że w pewnym momencie przestaje się liczyć rodzina, przyjaciele. Wszyscy naokoło stają się potencjalnymi klientami. I tylko ci, którzy wejdą w "system" zasługują na uwagę, a każdy, kto nie wierzy w ten genialny sposób na osiągniecie wielkich dochodów i świetne zorganizowania swojego życia - jest po prostu głupi. Niestety, bardzo często, funkcjonujące na ten wzór firmy przypominają sektę, która posiada jedyną odpowiedź na nurtujące problemy. Uzależnienie staje się tym mocniejsze, że jest nie tylko emocjonalne, ale tez finansowe. Oczywiście, moje słowa wielu czytelników i wiele czytelniczek tego bloga potraktuje "na wyrost", ale chciałbym nimi zmusić do refleksji. Czy moje zaangażowanie w pracę, nie przeszkadza we wzroście duchowym? Czy nie tracę przez nią czegoś o wiele bardziej cennego niż godne, czy dobre warunki życia? Tak wiem, czepiam się, łatwo mi mówić, bo jestem księdzem, mam gdzie mieszkać, co jeść, nie muszę utrzymać rodziny i stać mnie na małe przyjemności. Tylko czy czasami dbając o rodzinne finanse, nie przestajemy tak na prawdę być w rodzinie, troszczyć się o potrzeby emocjonalne, o więzi? To taki współczesny syndrom Dziadka Mroza. Żeby było na wszystko. Tylko czy jak już będzie na wszystko, to czy będzie dla kogo? Święty Mikołaj, biskup zasłynął dobrocią. Nie przez bezsensowne podarunki, które budzą radość jedynie na krótką chwilę, ale przez wnikliwe spojrzenie, które dostrzegało potrzeby duchowe. I w te mikołajkowe dni tego Wam moi Drodzy Czytelnicy i Drogie Czytelniczki życzę.

czwartek, 1 grudnia 2011

Czy spowiadać się z NLP?

DO napisania tego posta sprowokowała mnie pewna osoba, zarzucając poniekąd, że promuje ostatnio na swoim blogu NLP. Po solidnej analizie stwierdzam, iż poprzednie posty mogły sugerować, jakoby NLP było w pełni aprobowaną, a nawet zalecaną przez Kościół metodą, czy techniką osiągania sukcesów. Nic bardziej błędnego. NLP - nieobeznanych z tematem zachęcam do lektury odpowiednich publikacji w Internecie - to zbiór przeróżnych metod mających na celu motywować, czy podnosić skuteczność. Te o których wspominałem we wcześniejszym poście są jak najbardziej pozytywne, dobre i sprawdzone na przykładzie wielu świętych. Ale poza chrześcijańską wizją człowieka i świata, NLP niestety czerpie również z niejasnych źródeł medytacji wschodniej, np. medytacji transcendentalnej, jogi, a nawet odwołuje się do zachowań zakrawających na białą, czy czarną magię. I na to zgodzić się nie można! Stosowanie przez katolika takich metod, zaczerpniętych z innych religii, jest wykroczeniem przeciw I Przykazaniu Bożemu. Jest to tak zwana idolatria, bałwochwalstwo. Jeden z najpoważniejszych grzechów. Z pewnością odezwą się czytelnicy, twierdzący, że przecież joga jest wyłącznie techniką relaksacyjną, a medytacja np. zen próbowano "ochrzcić" np. w niektórych klasztorach benedyktyńskich w zachodniej Europie. Tym wszystkim proponuję lekturę genialnej książki Wilfrida Stinissena OCD "Ani joga ani zen". Pozostałych, a szczególnie przekonanych do NLP zachęcam do gorącej modlitwy o rozeznanie co się Bogu podoba, a co Go obraża. Czy spowiadać się z NLP? Jeżeli jesteś w tym, żyjesz tym, świata poza tym nie widzisz - proszę skonsultuj się zew spowiednikiem lub kierownikiem duchowym, bowiem niewłaściwe zastosowanie może skończyć się nieodwracalnymi zmianami duchowymi lub śmiercią: duchową ma się rozumieć :) Pozdrawiam czytelników! Zbliża się Mikołaj, dlatego następny post będzie o zakupowym szaleństwie, czyli MLM.

środa, 23 listopada 2011

Sukces to podróż, a nie miejsce przeznaczenia...

Powyższe słowa, umieszczone przez wiele lat na bannerze reklamowym Tarnowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego na skrzyżowaniu ulic Słonecznej i Starodąbrowskiej, przykuwały moją uwagę od najmłodszych lat. Często mijając ten banner, spoglądałem na hasło i próbowałem zrozumieć jego sens. Bo jakim sukcesem jest podróż bez osiągnięcia celu? A jeżeli w tej podroży się zgubię, pomylę drogę, albo umrę z wycieńczenia, no to jaki w tym sukces? I rzeczywiście, w oderwaniu od wiary, sama podróż bez celu nie ma sensu. Jednak kilka dni temu natrafiłem na genialny wykład pana Franka Cottrell'a Boyce'a- pisarza, autora scenariusza do filmu "Millions" (jeżeli ktoś jeszcze nie widział to trzeba koniecznie zobaczyć), wykład poświęcony bł. Kardynałowi Janowi Henrykowi Newmanowi. Pan Boyce zastanawia się, jaki patronat można przypisać bł. Newmanowi i konkluduje, że bł. Jan Henryk powinien być patronem wszystkich, którzy zaczynają jakieś wielkie wizjonerskie dzieła, nie wiedząc dokąd ich to zaprowadzi, np. (tu wymienia Boyce) rodziców, kucharzy, nauczycieli, pisarzy i innych, pokazując, że ich sukces nie polega na osiągnięciu ostatecznego celu, ale na drodze jaką przechodzą próbując go osiągnąć. Powołuje się również na słowa św. Augustyna: "Żyć - oznacza zmieniać się, a być doskonałym - to zmieniać się często". I wreszcie genialne umieszczenie w tym samego Boga. Słowami Kardynała Newmana brzmi to następująco: "Bóg stworzył mnie abym wykonał dla niego konkretne zadanie. Powierzył mi pewną pracę, której nie powierzył nikomu innemu. Mam swoją misję. Mogę jej nigdy w ciągu tego życia nie zrozumieć, ale zostanie mi ona wyjaśniona w życiu przyszłym..." Sukces to podróż w całkowitym zaufaniu, że to Bóg mnie prowadzi, nawet w wątpliwościach i niewiedzy, a nie znajomość celu, która może poprzez pychę wynikającą z tej wiedzy skutecznie wstrzymać jakiekolwiek działania człowieka i sprawić, że zamiast rozwoju pojawi się regres. A co to ma wspólnego ze spowiedzią? Otóż często myślimy wyłącznie w nastawieniu na cel. Chcemy osiągnąć jakąś doskonałość, albo pozbyć się jakiegoś grzechu, czy słabości. Robimy wiele, żeby się to w końcu stało, a jeżeli się nie uda złościmy się, bo znowu nie wyszło. Cel nie został osiągnięty. Porażka, dramat, rozpacz, obrażanie się na siebie, innych i Boga. Ale stop! Złam się przed Panem, ugnij przed nim kolana, skoncentruj się na dobrym rachunku sumienia i zobacz drogę, którą przeszedłeś/przeszłaś. Wróć krok po kroku, przyglądnij się szczegółom, które minąłeś/minęłaś niepostrzeżenie. I zobacz ile Bóg Ci przez tę drogę powiedział, o ile jesteś bogatszy/bogatsza. Zobacz, że wszystko to, co już minęło mówi do Ciebie jak żyć by było inaczej, jak się zmieniać, by być doskonałym. Patrz uważnie, bo w historii Twojego życia, Bóg mówi do Ciebie kim chce abyś był/była. On od łona matki Cię zna, znał Cię zanim powstałeś/powstałaś, i codziennie towarzyszy Twojej drodze. Bo wie, że "starczy promyczek dla jednego kroku...".

czwartek, 17 listopada 2011

Kato-coaching?

Ile nowości i wiedzy wnosi każda rozmowa... Ale zanim do rzeczy, krótki dowcip, tzw. "suchar" jak ostatnio się dowiedziałem :) Dlaczego Batman miał 5 z wf? Bo zawsze miał strój. Ot taki "suchar", znany przez starszych jako tzw. ŻDP, czyli Żenujący Dowcip Prowadzącego. A teraz Ad rem... Wiele ostatnio rozmawiałem i czytałem o coachingu i NLP, czyli metodach mających za cel podnieść skuteczność i motywację pod nadzorem trenera (tzw. coach). Być może definicja nie jest pełna, ale tak to mniej więcej zrozumiałem. Jak napisałem na wstępie, rozmowy wnoszą wiele wiedzy. I tu mam na myśli spotkanie z pewną osobą zafascynowaną warsztatami NLP. Słuchałem z uwagą o tym, że: 1. aby osiągnąć sukces, trzeba uświadomić sobie, iż tylko systematyczna praca na wzór treningu sportowca prowadzi do sukcesu, 2. nie warto tracić czasu na "rozmowy i dywagacje" prowadzone wewnątrz (w wyobraźni, z samym sobą), 3. trzeba się maksymalnie skoncentrować na zadaniu, i starać się je jak najlepiej realizować i wtedy (oczywiście po wzięciu pod uwagę jeszcze wielu innych czynników, które dla przejrzystości opuszczę) na pewno osiągniemy sukces. 4. I najlepiej, jeżeli w tym wszystkim towarzyszy nam trener, który (jak wyczytałem na jednej ze stron poświęconych zagadnieniu) wcale nie musi być "mistrzem" w danej dziedzinie, ale wystarczy, że zna mechanizmy działania, motywowania, etc. Moja refleksja nad powyższym: W XVI wieku, św. Ignacy Loyola, pisząc swoje Ćwiczenia Duchowe, zauważał, że: 1. już św. Paweł pisze w swoich listach o zawodnikach, którzy wszystkiego sobie odmawiają, aby osiągnąć kres wyścigu, i tak samo winni postępować chrześcijanie (sportowcy robią to by osiągnąć laur widzialny, my zaś niewidzialny, wiecznietrwały w niebie). Każdy zatem kto podejmuje Ćwiczenia Duchowe, winien je traktować jako ćwiczenie siebie w modlitwie, nabieranie pewnego nawyku, zwyczaju. 2. większość cierpień człowieka bierze się z wyobraźni (z tego co albo sobie przypominamy jako minione, albo co wyobrażamy sobie, jako możliwą przyszłość), 3. aby dobrze przeżyć Ćwiczenia Duchowe, trzeba skoncentrować się na kolejnych zadaniach do wykonania i tylko na nich, gdyż zły duch, albo próbuje nas z modlitwy wywabić jakąś alternatywną przyjemnością, albo wystraszyć podsuwając myśli, że i tak nam się nie uda. 4. Wielu świętych Kościoła, jak np. św. Filip Neri (też XVI wiek, zawsze podkreślało ogromne znaczenie kierownika duchowego - doradcy, któremu powinno się być posłusznym, bo chociaż nie doświadcza wszystkiego co czuje dana dusza, to jednak poprzez modlitwę i doświadczenie zdobyte na innych "przypadkach" może skutecznie prowadzić duszę do doskonałości. Podsumowując... Koszt dobrych warsztatów z NLP, albo dobrego coachingu: ok. 5.000 zł. Tydzień rekolekcji ignacjańskich - Ćwiczeń Duchowych, np. u Sióstr Zawierzanek: dobrowolna ofiara. Kierownictwo duchowe: bez opłat Zachęcam do dyskusji, bo wspaniale weszliśmy poprzednim "babskim" postem w temat kierownictwa duchowego, lub jak kto woli: Kato-coachingu - podoba Wam się to określenie?

wtorek, 15 listopada 2011

Przychodzi baba do...

Tytuł ma być żartem na dobry początek. Przepraszam wszystkie kobiety za niepartykularne określenie. Jako wstęp anegdota. Jeden z moich współbraci siedzi w konfesjonale. Pusty kościół, lekki półmrok. Wchodzi kilka starszych pań szczelnie opatulonych w chusteczki na głowach. Jedna z nich kieruje się do konfesjonału mojego współbrata i głośno na cały kościół mówi: "Nic nie widzę, nic nie słyszę..." I jak tu spowiadać? Chciałbym jednak odnieść tę sytuację do pewnego wymiaru Sakramentu Pokuty, który mnie ostatnio bardzo porusza. Spowiedź, jako kierownictwo duchowe, albo inaczej: kierownictwo duchowe w ramach spowiedzi. Często przecież przychodzimy do spowiedzi właśnie, jak wspomniana wyżej pani, nie widząc i nie słysząc. Nie widząc celu, kierunku w którym mamy dążyć. (wiemy tylko, że zgrzeszyliśmy i że jest źle) Nie słysząc Boga. (Gdyż utraciliśmy z Nim kontakt) W takich sytuacjach spowiedź może nabrać nowego znaczenia. Przestaje być tylko li wyznaniem grzechów, odżałowaniem ich i odpuszczeniem, ale staje się okazją do duchowej rozmowy i wzbogacenia siebie o rady i zachęty spowiednika. Chociaż w zasadzie kierownictwo duchowe powinno odbywać się poza spowiedzią, to w praktyce, z powodu braku czasu, a często też obaw przed niedyskrecją, to właśnie spowiedź pozostaje najważniejszym miejscem, gdzie takie kierownictwo ma miejsce. Chciałbym zapytać: ilu z Was Drodzy Czytelnicy spotkało się lub korzysta z praktyki kierownictwa duchowego? Jakie pytania nasuwają się Wam w związku z tym tematem? Zachęcam, aby dodawać posty.

niedziela, 13 listopada 2011

Zaskakująca pokuta

Właśnie ukazał się w polskiej wersji nowy film o Św. Filipie Neri pt. "Preferisco il Paradiso", wczoraj wieczorem wraz ze współbraćmi oglądaliśmy to 200 minutowe dzieło. Niezwykle wzruszająco przedstawiono sposób spowiadania Św. Filipa (może nie do końca prawdziwie), który unikał wyszukanych form pokuty. Zachęcał jedynie do zmiany postępowania. Prawie rok temu pisałem o znaczeniu pokuty w spowiedzi, ale dzisiaj chciałbym zachęcić do refleksji i podzielenia się najbardziej zaskakującymi pokutami. Nie chciałbym, aby były to żale, czy utyskiwania na spowiedników, ale świadectwa takich pokut, które naprawdę przemówiły do sumienia, czy serca, zainspirowały, ubogaciły, otworzyły oczy na jakąś nową rzeczywistość. Bo pokuta przecież, nie jest tylko li "oddaniem" należnego Panu Bogu "długu", ale jak to wcześniej zauważałem, inspiracją do zmiany życia. Zachęcam zatem do dzielenia się swoim doświadczeniem w komentarzach.

niedziela, 6 listopada 2011

Mądre i głupie panny

Dzisiejsza Ewangelia o Pannach mądrych i głupich (mądrych i nierozsądnych jak tłumaczy Biblia Tysiąclecia) zaskoczyła mnie postawą tych głupich dziewczyn, które z barku oliwy, o północy idą ją dokupić. Ciekawe gdzie poszły o takiej porze? Przecież w czasach Jezusa nie było całodobowych supermarketów, ani stacji benzynowych. Czy czasami tak właśnie nie jest z nami? Gdy mamy możliwość spotkać osobiście przychodzącego Jezusa, to właśnie wtedy szukamy rozwiązań absurdalnych i w efekcie spóźniamy się na naszą największą szansę... Myślę, że tę dzisiejszą niedzielną ewangelię można wspaniale odnieść do Sakramentu Pokuty i podejścia wielu ludzi do tego sakramentu; z ociąganiem, ze zwłoką. Szukamy półśrodków, zamiast zaryzykować spotkanie z Jezusem, nawet gdy do końca nie jesteśmy pewni, czy aby na pewno dobrze się przygotowaliśmy.

sobota, 5 listopada 2011

Trzy upadki

Jeden z moich przyjaciół zainspirował mnie ostatnio następującą hipotezą: Gdyby zadać w szkole zadanie: "Wymień trzy stacje Drogi Krzyżowej", to zapewne uczniowie idąc po najniższej linii oporu napiszą o trzech upadkach Jezusa. Nie sprawdziłem tego, ale pomyślałem sobie o jednym z ostatnich komentarzy, który pojawił się na tym blogu. Autorka pisała o sensie spowiedzi, w przypadku powtarzających się grzechów. Na kanwie przytoczonych wyżej przesłanek pomyślałem następująco... Upadki są wpisane w życie chrześcijanina, bo przecież to właśnie życie Jezusa jest dla nas podstawowym źródłem inspiracji. Nie można zatem wykluczyć z życia elementu cierpienia, także tego cierpienia, które sprawia w nas grzech. Najbardziej boli, gdy mimo kolejnych spowiedzi, żalów za grzechy, postanowień poprawy i podejmowanych starań... no cóż... znowu nie wychodzi. Upadamy po raz pierwszy, drugi, trzeci, dziesiąty, setny. Czy wtedy spowiedź ma sens? Popatrzmy na Drogę Jezusa. Upada... ale wstaje... i Krzyż wcale nie znika, pewnie jest jeszcze cięższy, gdyż zmęczone ciało ma coraz mniej sił... A mimo to, Jezus Krzyż niesie... Nie wlecze za sobą, tylko niesie, jakby chciał pokazać, właściwą postawę w utrapieniach. Ciągłe wstawanie i ciągłe noszenie... a nie wleczenie za sobą. a więc nie upokorzenie, tylko wyciąganie wniosków i budowanie nadziei, że w końcu ciężar ustąpi, że ten ciężar ma sens, że Droga będzie miała chwalebny koniec. Pomimo wątpliwości, pomimo niepowodzeń, pomimo utrapienia. Św. Ignacy Loyola, opisując Ćwiczenia Duchowe, zachęca, aby w ich trakcie często odprawiać Drogę Krzyżową, gdyż rozważając Mękę Jezusa odnajdujemy w niej sens naszego życia. Zachęcam więc do tej praktyki. Szczególnie, gdy grzechy stają się utrapieniem, a wiem, że w wielu przypadkach tak jest. Wtedy żadna spowiedź nie będzie pustą praktyką. Liczę na komentarze. Jak wygląda Twoje Drogi Czytelniku i Czytelniczko zanurzenie w Męce Jezusa?

poniedziałek, 31 października 2011

czwartek, 27 października 2011

Trudne pytania

W dyskusji z moimi uczniami wypłynął niedawno temat "ciekawskich księży", tzn. takich, którzy w konfesjonale zadają wiele pytań. Moi rozmówcy stwierdzili, że już sama myśl o spowiedzi, w której ksiądz będzie pytał o to, czy o tamto jest stresująca i skutecznie zniechęca do Sakramentu Pokuty. O co więc pyta ksiądz? 1. Powinien zapytać o okoliczności grzechów ciężkich, gdyby takie nie zostały wyznane. 2. Może zapytać o status spowiadającego się. (Czy jest samotny, czy żonaty, ile ma lat, etc., gdyż to pomaga dostosować naukę, czy pokutę) 3. Może wreszcie wprost zapytać o jakieś grzechy, gdyby miał jakieś wątpliwości co do szczerości penitenta (np. gdy ktoś przy spowiedzi z kilku lat mówi tylko, że nie odmawiał paciorka - chociaż oczywiście może mieć do czynienia ze świętym). To tylko niektóre sugestie. Myślę, że najlepszym sposobem uniknięcia trudnych pytań w czasie spowiedzi jest dobry rachunek sumienia. Tzn. taki, który, jak naucza KKK, w przypadku grzechów ciężkich pozawala określić ilość, lub częstotliwość ich popełnienia, a także istotne okoliczności - bo często okoliczności zmniejszają, albo zwiększają ciężar grzechu. Klasycznym przykładem jest osoba, która spowiada się z kradzieży łańcucha, nie wyznając przy tym, że do łańcucha była przywiązana krowa ;) A jakie doświadczenia w tej kwestii mają czytelnicy? Zapraszam do dyskusji.

wtorek, 25 października 2011

Przecież to nic nie da

Wiele razy zastanawiamy się nad sensem kolejnej spowiedzi. Przecież na dobrą sprawę, pewne grzechy się powtarzają i gdyby tak zrobić globalny rachunek sumienia, do większości z nich powracamy. Czy zatem ma sens ponowna spowiedź? Skoro tak niewiele się zmienia, to po co zawracać Panu Bogu głowę tymi samymi występkami? Bardzo często dwa powyższe pytania skutecznie zniechęcają nas do ponownego podejścia do konfesjonału. Tymczasem księża z ambony grzmią o konieczności częstej spowiedzi, o jej regularności, etc. etc. Myślę, że problem nie leży w braku poprawy, tylko bardziej w braku wiary w skuteczność działania Boga w naszym życiu! Przecież tak do końca, to nie my mamy zmienić się poprzez spowiedź, ale to działający w spowiedzi Bóg ma zmieniać nas. Tak często w codziennym życiu decydujemy się przeprosić kogoś za nasze błędne i nierozsądne działania, nawet wtedy gdy nie jesteśmy pewni, czy będziemy w stanie rzeczywiście zmienić swoje postępowanie względem tej osoby. Podejmujemy jednak trudną drogę pojednania, przeprosin czy zgody, po to, aby uzdrowić relacje, poprawić stosunki, przywrócić pokój i tu właśnie kryje się niezwykłe działanie Sakramentu Pokuty. Przychodzę doń, aby naprawić relację z moim Bogiem. To pierwszy krok, chyba najtrudniejszy. Ale oczywiście nie jedyny. Pojawia się pytanie o optymalną częstotliwość spowiedzi. A więc: raz do roku (jak nakazuje katechizm?), raz na kwartał (jak to jest w zwyczaju np. na Śląsku?), raz na miesiąc (jak zachęcają objawienia św. Małgorzaty Marii Alacoque?), a może co dwa tygodnie, lub nawet co tydzień? Jednoznacznej odpowiedzi udzielić nie można. Z pewnością należy się wyspowiadać i jako obowiązek podaje to KKK, zawsze wtedy, gdy sumienie obarcza grzech ciężki. W przypadku grzechów powszednich spowiedź nie jest konieczna, ale zalecana. Wynika zatem, że żadne ustalenia dotyczące częstotliwości są tutaj niewystarczające. Katolik, to człowiek, który usiłuje nieustannie żyć w łasce uświęcającej - cały czas, bez wyjątku. Piękne, prawda? Zapraszam do dyskusji o swoich doświadczeniach w tej kwestii.

niedziela, 23 października 2011

Żadnej rzeczy 10/10

Jedno z trudniejszych przykazań do przyjęcia. Dla przeciwników, główny argument wynika, z nieco "sztucznego" wyodrębnienia tego przykazania z ostatniej frazy Dekalogu, dla innych z trudności w codziennym, praktycznym jego przestrzeganiu. Zainteresowanych historią nadania kształtu Dekalogowi w Kościele Katolickim odsyłam do innych publikacji, natomiast w tym krótkim wpisie, skoncentruję się na praktyce życia. Inspiracją w lepszym zrozumieniu tego przepisu mogą być dzisiejsze czytania liturgiczne (XXX Niedzieli Zwykłej). Mocne słowa Jezusa, że największym przykazaniem jest miłość Boga i bliźniego, równa miłości samego siebie, pokazują podstawową zasadę postępowania chrześcijanina. Tak jak samego siebie... słowa dobitne... Piękne, gdy szanuję siebie, swoje zdrowie, doceniam swój wygląd, akceptuję swoje zdolności i talenty, ale trudne gdy widzę w sobie braki, niedoskonałości, a może wręcz nienawidzę siebie. Wtedy jakby naturalną postawą wobec Boga i człowieka jest zazdrość, brak akceptacji, zrozumienia, niechęć wreszcie utrwalana nienawiść. "Rzeczą" stają się wtedy nie tylko dobra materialne, ale nawet zdolności intelektualne, czy fizjognomia moich barci i sióstr. A Ciebie co najbardziej "kłuje" w innych?