środa, 23 listopada 2011

Sukces to podróż, a nie miejsce przeznaczenia...

Powyższe słowa, umieszczone przez wiele lat na bannerze reklamowym Tarnowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego na skrzyżowaniu ulic Słonecznej i Starodąbrowskiej, przykuwały moją uwagę od najmłodszych lat. Często mijając ten banner, spoglądałem na hasło i próbowałem zrozumieć jego sens. Bo jakim sukcesem jest podróż bez osiągnięcia celu? A jeżeli w tej podroży się zgubię, pomylę drogę, albo umrę z wycieńczenia, no to jaki w tym sukces? I rzeczywiście, w oderwaniu od wiary, sama podróż bez celu nie ma sensu. Jednak kilka dni temu natrafiłem na genialny wykład pana Franka Cottrell'a Boyce'a- pisarza, autora scenariusza do filmu "Millions" (jeżeli ktoś jeszcze nie widział to trzeba koniecznie zobaczyć), wykład poświęcony bł. Kardynałowi Janowi Henrykowi Newmanowi. Pan Boyce zastanawia się, jaki patronat można przypisać bł. Newmanowi i konkluduje, że bł. Jan Henryk powinien być patronem wszystkich, którzy zaczynają jakieś wielkie wizjonerskie dzieła, nie wiedząc dokąd ich to zaprowadzi, np. (tu wymienia Boyce) rodziców, kucharzy, nauczycieli, pisarzy i innych, pokazując, że ich sukces nie polega na osiągnięciu ostatecznego celu, ale na drodze jaką przechodzą próbując go osiągnąć. Powołuje się również na słowa św. Augustyna: "Żyć - oznacza zmieniać się, a być doskonałym - to zmieniać się często". I wreszcie genialne umieszczenie w tym samego Boga. Słowami Kardynała Newmana brzmi to następująco: "Bóg stworzył mnie abym wykonał dla niego konkretne zadanie. Powierzył mi pewną pracę, której nie powierzył nikomu innemu. Mam swoją misję. Mogę jej nigdy w ciągu tego życia nie zrozumieć, ale zostanie mi ona wyjaśniona w życiu przyszłym..." Sukces to podróż w całkowitym zaufaniu, że to Bóg mnie prowadzi, nawet w wątpliwościach i niewiedzy, a nie znajomość celu, która może poprzez pychę wynikającą z tej wiedzy skutecznie wstrzymać jakiekolwiek działania człowieka i sprawić, że zamiast rozwoju pojawi się regres. A co to ma wspólnego ze spowiedzią? Otóż często myślimy wyłącznie w nastawieniu na cel. Chcemy osiągnąć jakąś doskonałość, albo pozbyć się jakiegoś grzechu, czy słabości. Robimy wiele, żeby się to w końcu stało, a jeżeli się nie uda złościmy się, bo znowu nie wyszło. Cel nie został osiągnięty. Porażka, dramat, rozpacz, obrażanie się na siebie, innych i Boga. Ale stop! Złam się przed Panem, ugnij przed nim kolana, skoncentruj się na dobrym rachunku sumienia i zobacz drogę, którą przeszedłeś/przeszłaś. Wróć krok po kroku, przyglądnij się szczegółom, które minąłeś/minęłaś niepostrzeżenie. I zobacz ile Bóg Ci przez tę drogę powiedział, o ile jesteś bogatszy/bogatsza. Zobacz, że wszystko to, co już minęło mówi do Ciebie jak żyć by było inaczej, jak się zmieniać, by być doskonałym. Patrz uważnie, bo w historii Twojego życia, Bóg mówi do Ciebie kim chce abyś był/była. On od łona matki Cię zna, znał Cię zanim powstałeś/powstałaś, i codziennie towarzyszy Twojej drodze. Bo wie, że "starczy promyczek dla jednego kroku...".

czwartek, 17 listopada 2011

Kato-coaching?

Ile nowości i wiedzy wnosi każda rozmowa... Ale zanim do rzeczy, krótki dowcip, tzw. "suchar" jak ostatnio się dowiedziałem :) Dlaczego Batman miał 5 z wf? Bo zawsze miał strój. Ot taki "suchar", znany przez starszych jako tzw. ŻDP, czyli Żenujący Dowcip Prowadzącego. A teraz Ad rem... Wiele ostatnio rozmawiałem i czytałem o coachingu i NLP, czyli metodach mających za cel podnieść skuteczność i motywację pod nadzorem trenera (tzw. coach). Być może definicja nie jest pełna, ale tak to mniej więcej zrozumiałem. Jak napisałem na wstępie, rozmowy wnoszą wiele wiedzy. I tu mam na myśli spotkanie z pewną osobą zafascynowaną warsztatami NLP. Słuchałem z uwagą o tym, że: 1. aby osiągnąć sukces, trzeba uświadomić sobie, iż tylko systematyczna praca na wzór treningu sportowca prowadzi do sukcesu, 2. nie warto tracić czasu na "rozmowy i dywagacje" prowadzone wewnątrz (w wyobraźni, z samym sobą), 3. trzeba się maksymalnie skoncentrować na zadaniu, i starać się je jak najlepiej realizować i wtedy (oczywiście po wzięciu pod uwagę jeszcze wielu innych czynników, które dla przejrzystości opuszczę) na pewno osiągniemy sukces. 4. I najlepiej, jeżeli w tym wszystkim towarzyszy nam trener, który (jak wyczytałem na jednej ze stron poświęconych zagadnieniu) wcale nie musi być "mistrzem" w danej dziedzinie, ale wystarczy, że zna mechanizmy działania, motywowania, etc. Moja refleksja nad powyższym: W XVI wieku, św. Ignacy Loyola, pisząc swoje Ćwiczenia Duchowe, zauważał, że: 1. już św. Paweł pisze w swoich listach o zawodnikach, którzy wszystkiego sobie odmawiają, aby osiągnąć kres wyścigu, i tak samo winni postępować chrześcijanie (sportowcy robią to by osiągnąć laur widzialny, my zaś niewidzialny, wiecznietrwały w niebie). Każdy zatem kto podejmuje Ćwiczenia Duchowe, winien je traktować jako ćwiczenie siebie w modlitwie, nabieranie pewnego nawyku, zwyczaju. 2. większość cierpień człowieka bierze się z wyobraźni (z tego co albo sobie przypominamy jako minione, albo co wyobrażamy sobie, jako możliwą przyszłość), 3. aby dobrze przeżyć Ćwiczenia Duchowe, trzeba skoncentrować się na kolejnych zadaniach do wykonania i tylko na nich, gdyż zły duch, albo próbuje nas z modlitwy wywabić jakąś alternatywną przyjemnością, albo wystraszyć podsuwając myśli, że i tak nam się nie uda. 4. Wielu świętych Kościoła, jak np. św. Filip Neri (też XVI wiek, zawsze podkreślało ogromne znaczenie kierownika duchowego - doradcy, któremu powinno się być posłusznym, bo chociaż nie doświadcza wszystkiego co czuje dana dusza, to jednak poprzez modlitwę i doświadczenie zdobyte na innych "przypadkach" może skutecznie prowadzić duszę do doskonałości. Podsumowując... Koszt dobrych warsztatów z NLP, albo dobrego coachingu: ok. 5.000 zł. Tydzień rekolekcji ignacjańskich - Ćwiczeń Duchowych, np. u Sióstr Zawierzanek: dobrowolna ofiara. Kierownictwo duchowe: bez opłat Zachęcam do dyskusji, bo wspaniale weszliśmy poprzednim "babskim" postem w temat kierownictwa duchowego, lub jak kto woli: Kato-coachingu - podoba Wam się to określenie?

wtorek, 15 listopada 2011

Przychodzi baba do...

Tytuł ma być żartem na dobry początek. Przepraszam wszystkie kobiety za niepartykularne określenie. Jako wstęp anegdota. Jeden z moich współbraci siedzi w konfesjonale. Pusty kościół, lekki półmrok. Wchodzi kilka starszych pań szczelnie opatulonych w chusteczki na głowach. Jedna z nich kieruje się do konfesjonału mojego współbrata i głośno na cały kościół mówi: "Nic nie widzę, nic nie słyszę..." I jak tu spowiadać? Chciałbym jednak odnieść tę sytuację do pewnego wymiaru Sakramentu Pokuty, który mnie ostatnio bardzo porusza. Spowiedź, jako kierownictwo duchowe, albo inaczej: kierownictwo duchowe w ramach spowiedzi. Często przecież przychodzimy do spowiedzi właśnie, jak wspomniana wyżej pani, nie widząc i nie słysząc. Nie widząc celu, kierunku w którym mamy dążyć. (wiemy tylko, że zgrzeszyliśmy i że jest źle) Nie słysząc Boga. (Gdyż utraciliśmy z Nim kontakt) W takich sytuacjach spowiedź może nabrać nowego znaczenia. Przestaje być tylko li wyznaniem grzechów, odżałowaniem ich i odpuszczeniem, ale staje się okazją do duchowej rozmowy i wzbogacenia siebie o rady i zachęty spowiednika. Chociaż w zasadzie kierownictwo duchowe powinno odbywać się poza spowiedzią, to w praktyce, z powodu braku czasu, a często też obaw przed niedyskrecją, to właśnie spowiedź pozostaje najważniejszym miejscem, gdzie takie kierownictwo ma miejsce. Chciałbym zapytać: ilu z Was Drodzy Czytelnicy spotkało się lub korzysta z praktyki kierownictwa duchowego? Jakie pytania nasuwają się Wam w związku z tym tematem? Zachęcam, aby dodawać posty.

niedziela, 13 listopada 2011

Zaskakująca pokuta

Właśnie ukazał się w polskiej wersji nowy film o Św. Filipie Neri pt. "Preferisco il Paradiso", wczoraj wieczorem wraz ze współbraćmi oglądaliśmy to 200 minutowe dzieło. Niezwykle wzruszająco przedstawiono sposób spowiadania Św. Filipa (może nie do końca prawdziwie), który unikał wyszukanych form pokuty. Zachęcał jedynie do zmiany postępowania. Prawie rok temu pisałem o znaczeniu pokuty w spowiedzi, ale dzisiaj chciałbym zachęcić do refleksji i podzielenia się najbardziej zaskakującymi pokutami. Nie chciałbym, aby były to żale, czy utyskiwania na spowiedników, ale świadectwa takich pokut, które naprawdę przemówiły do sumienia, czy serca, zainspirowały, ubogaciły, otworzyły oczy na jakąś nową rzeczywistość. Bo pokuta przecież, nie jest tylko li "oddaniem" należnego Panu Bogu "długu", ale jak to wcześniej zauważałem, inspiracją do zmiany życia. Zachęcam zatem do dzielenia się swoim doświadczeniem w komentarzach.

niedziela, 6 listopada 2011

Mądre i głupie panny

Dzisiejsza Ewangelia o Pannach mądrych i głupich (mądrych i nierozsądnych jak tłumaczy Biblia Tysiąclecia) zaskoczyła mnie postawą tych głupich dziewczyn, które z barku oliwy, o północy idą ją dokupić. Ciekawe gdzie poszły o takiej porze? Przecież w czasach Jezusa nie było całodobowych supermarketów, ani stacji benzynowych. Czy czasami tak właśnie nie jest z nami? Gdy mamy możliwość spotkać osobiście przychodzącego Jezusa, to właśnie wtedy szukamy rozwiązań absurdalnych i w efekcie spóźniamy się na naszą największą szansę... Myślę, że tę dzisiejszą niedzielną ewangelię można wspaniale odnieść do Sakramentu Pokuty i podejścia wielu ludzi do tego sakramentu; z ociąganiem, ze zwłoką. Szukamy półśrodków, zamiast zaryzykować spotkanie z Jezusem, nawet gdy do końca nie jesteśmy pewni, czy aby na pewno dobrze się przygotowaliśmy.

sobota, 5 listopada 2011

Trzy upadki

Jeden z moich przyjaciół zainspirował mnie ostatnio następującą hipotezą: Gdyby zadać w szkole zadanie: "Wymień trzy stacje Drogi Krzyżowej", to zapewne uczniowie idąc po najniższej linii oporu napiszą o trzech upadkach Jezusa. Nie sprawdziłem tego, ale pomyślałem sobie o jednym z ostatnich komentarzy, który pojawił się na tym blogu. Autorka pisała o sensie spowiedzi, w przypadku powtarzających się grzechów. Na kanwie przytoczonych wyżej przesłanek pomyślałem następująco... Upadki są wpisane w życie chrześcijanina, bo przecież to właśnie życie Jezusa jest dla nas podstawowym źródłem inspiracji. Nie można zatem wykluczyć z życia elementu cierpienia, także tego cierpienia, które sprawia w nas grzech. Najbardziej boli, gdy mimo kolejnych spowiedzi, żalów za grzechy, postanowień poprawy i podejmowanych starań... no cóż... znowu nie wychodzi. Upadamy po raz pierwszy, drugi, trzeci, dziesiąty, setny. Czy wtedy spowiedź ma sens? Popatrzmy na Drogę Jezusa. Upada... ale wstaje... i Krzyż wcale nie znika, pewnie jest jeszcze cięższy, gdyż zmęczone ciało ma coraz mniej sił... A mimo to, Jezus Krzyż niesie... Nie wlecze za sobą, tylko niesie, jakby chciał pokazać, właściwą postawę w utrapieniach. Ciągłe wstawanie i ciągłe noszenie... a nie wleczenie za sobą. a więc nie upokorzenie, tylko wyciąganie wniosków i budowanie nadziei, że w końcu ciężar ustąpi, że ten ciężar ma sens, że Droga będzie miała chwalebny koniec. Pomimo wątpliwości, pomimo niepowodzeń, pomimo utrapienia. Św. Ignacy Loyola, opisując Ćwiczenia Duchowe, zachęca, aby w ich trakcie często odprawiać Drogę Krzyżową, gdyż rozważając Mękę Jezusa odnajdujemy w niej sens naszego życia. Zachęcam więc do tej praktyki. Szczególnie, gdy grzechy stają się utrapieniem, a wiem, że w wielu przypadkach tak jest. Wtedy żadna spowiedź nie będzie pustą praktyką. Liczę na komentarze. Jak wygląda Twoje Drogi Czytelniku i Czytelniczko zanurzenie w Męce Jezusa?